W ubiegłą środę Dariusz Dziewulski pożegnał się z Sokołem Adamów. Szkoleniowiec, który już w pierwszym roku pracy wprowadził klub do IV ligi, jest gotów na nowe wyzwania. Z byłym opiekunem Rosołów rozmawialiśmy m.in. o kulisach jego rezygnacji, o relacjach z nowym zarządem, o przyczynach kiepskiej gry Sokoła w sparingach czy o planach 40-latka na przyszłość. Zapraszamy do lektury niezwykle szczerej rozmowy z naszym gościem!
Michał Wójcik – LUBSPORT.PL: Panie trenerze, na wstępie nie mogę zadać innego pytania niż to o motywy podjęcia decyzji.
Dariusz Dziewulski (były trener Sokoła Adamów): Biłem się z tą myślą od pierwszego sparingu, gdy założyłem koszulkę Sokoła Adamów i byłem jedenastym zawodnikiem do gry. Śledził pan wyniki naszych ostatnich sparingów i na pewno zauważył, że uczestniczyłem praktycznie w każdym z nich. Ludzie z okolic, którzy znają się na piłce, spotykali mnie na mieście i pytali: „co się dzieje w Adamowie, że ty musisz grać Darek?”. Można więc powiedzieć, że nie wyglądało to dobrze pod względem kadrowym i tak też jest do tej pory. Tak naprawdę, gdyby nie obecność zawodników testowanych w tych sparingach, to nie wiem, czy one w ogóle by się odbywały. Kadra była tak wąska, że moglibyśmy nie dać rady się zebrać. Było to spowodowane odejściem niektórych graczy oraz kontuzjami. Muszę też powiedzieć, że ci zawodnicy, którzy byli u nas testowani, przez trzy tygodnie nie mieli okazji porozmawiać z nowo wybranym prezesem. Ja widziałem tych graczy w naszym zespole jako wzmocnienie w miejsce piłkarzy, którzy odeszli typu Adam Wiraszka czy Daniel Rostek. Też Bartłomiej Goździołko miał operację na przepuklinę pachwinową i było jasne, że nie skorzystamy z niego przez dwa miesiące. Nie wiadomo również, w jakim stanie zdrowotnym jest Karol Borkowski. To, że zagrał w sparingu z Pogonią II Siedlce, nie znaczy, że jest w stu procentach zdrowy. Karol boryka się z kontuzją kolana, a od niedawna także kręgosłupa. Grał tylko połowę meczu z Pogonią, zszedł i mówi: „trenerze coś w kręgosłupie mi siadło”. Także widzi pan – już wyliczyłem panu czterech ludzi. I ja miałem czterech chłopaków w ich miejsce, rozmawiałem z nimi, wyrazili chęć współpracy ze mną, tylko nie było odzewu ze strony zarządu. No to ileż chłopcy mogą czekać? Grają jeden sparing, drugi, trzeci i… cisza. Pytają potem: „trenerze i co? I co dalej?”. W końcu fajny chłopak – Marcin Wieliczuk – odszedł mi do Eko Różanka. Był po rozmowie ze mną i chciał zostać, ale podpisał kontrakt w Różance. Dalej, Paweł Osojca został w Rykach. Ciekawy napastnik – Czarek Jabłoński – który odszedł z Ryk i jest teraz wolnym zawodnikiem, niestety został pozostawiony bez odzewu. A też miał ochotę i chęć pomóc Sokołowi w utrzymaniu. Jeżeli więc nie dostałem świeżej krwi z zewnątrz, a miałem ubytki kadrowe wśród zawodników, którzy brylowali w pierwszej jedenastce i byli wiodącymi postaciami, to decyzja mogła być tylko jedna. Zawsze rozstaję się z klubem w zgodzie, bo nie chcę palić za sobą mostów. Z całym szacunkiem dla wszystkich z Sokoła, dla klubu, dla zarządu, no ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Darek Dziewulski nie jest cudotwórcą i z szesnastoosobową kadrą nie zrobi utrzymania, prawda? Wie pan, jaka jest liga – po czwartej, piątej kolejce z szesnastoosobowej kadry może zostać dwanaście osób i w końcu Darek Dziewulski znowu będzie musiał zakładać koszulkę.
Oczywiste, tym bardziej że już się to zdarzało.
Właśnie, a to są przecież ważne sprawy. Szkoda tego wszystkiego, bo znam na bieżąco sytuację, jaka jest w Rykach. Ryki borykają się w tym momencie z takimi problemami, jak Sokół. W rezultacie z tego wszystkiego być może zwycięsko wyjdzie Roztocze Szczebrzeszyn, które dogra ligę do samego końca, zajmie ostatnie miejsce i się utrzyma.
Wiadomo, że z zawirowaniami kadrowymi boryka się kilka zespołów. Wróćmy jednak do Sokoła. Ze strony kibiców padały zarzuty, bądź przynajmniej spostrzeżenia, że dobór sparingpartnerów nie był do końca trafiony. Jak się trener do tego odniesie?
W jakim sensie?
Dobre pytanie, w końcu, jaki sparingpartner byłby odpowiedni przy tak zdziesiątkowanej kadrze?
No to może cofnijmy się do okręgówki i zagrajmy trzy sparingi albo nawet jeden sparing przed ligą?
…
Wyliczył pan sobie na przykład ilu sparingpartnerów miały IV-ligowe zespoły na przełomie całego okresu przygotowawczego?
Mniej więcej tyle samo co Adamów.
No właśnie! A ja nie wziąłem sparingpartnerów z najwyższej półki. Dogadywaliśmy się z trenerami w ten sposób, żeby grać na przemian z lepszymi przeciwnikami i ze słabszymi rywalami z niższych lig. Racja, lubię grać z mocniejszymi rywalami, żeby się więcej nauczyć, analizować jakie błędy popełniamy, więcej z tego wyciągnąć dla zespołu itd. Tak więc nasz plan sparingowy to była różnorodność. Orzeł Unin z mazowieckiej okręgówki pokazał dużą klasę. Mają tam dużo młodych, wybieganych chłopaków. I już na wstępie Orzeł wskazał nam miejsce w szeregu. Dla mnie była to cenna uwaga, że coś trzeba zmienić w zespole. Dlatego już od pierwszego sparingu wziąłem do ręki telefon i zacząłem uruchamiać kontakty. I naprawdę pojawili się chłopcy, którzy byliby godnymi zastępcami tych zawodników, którzy już odeszli bądź są kontuzjowani. I mówimy tu o pierwszej jedenastce. Jeżeli przygotowywaliśmy się tak jak w lidze okręgowej – czyli mieliśmy dwa treningi w tygodniu – i przyjeżdżam, a na jednym z takich treningów jest sześciu zawodników, z czego ja trzech przywiozłem… Wówczas te siedem sparingów jest bardzo ważne. Myślałem, że na sparing będę miał 16-17 graczy, że wszyscy będą, a tu nagle ten to, ten tamto, praca itd… Powiem panu jeszcze inaczej – z niektórymi zawodnikami w ogóle nie było kontaktu. A wysyłałem im SMS-y, gdzie są treningi, jakie mamy sparingi itp. Tak więc o jakie zarzuty chodzi?! W porządku, zarzuty mogą się pojawiać, bo ja to wszystko przyjmuję na klatę, tylko przyznam szczerze, że w Adamowie byłem od wszystkiego. A jednak uważam, że trener nie po to robi jakieś kwalifikacje, żeby być w jednym momencie i kierownikiem i menadżerem i jeszcze kimś innym. Powinienem wyłącznie szkoleniowo podchodzić do drużyny, czyli: trening, rozmowa z zawodnikami, analiza meczu, analiza najbliższego przeciwnika. Po prostu szkoleniowo… Za dużo było na mojej głowie. Dlatego biłem się z tymi myślami po zakończeniu rundy jesiennej. Wtedy już wiedziałem, że tego zawodnika mogę nie mieć, tego mogę nie mieć i tak dalej… Ale czekałem cierpliwie do pierwszych sparingów, bo wiedziałem też, że mam pomysł na tę drużynę. Pojawił się napastnik Czarek Jabłoński, gdzie też miałem z nim związane plany. Chłopak jest jeszcze młodzieżowcem, a ma świetne warunki fizyczne – ponad 190 cm wzrostu. Takiego zawodnika jeszcze Adamów nie miał.
Kolejną kwestią, o którą chciałem zapytać, jest to, że stosunkowo późno rozpoczęliście przygotowania. Myślę, że to też mogło rzutować na postawę drużyny w sparingach. Wiadomo, że wynikało to z pewnych aspektów technicznych, ale jedynie Eko Różanka rozpoczęło przygotowania dzień później.
Nigdy z marszu nie idę na sparing. Czyli jeżeli graliśmy grę kontrolną 27 stycznia, to byliśmy już po dwóch jednostkach treningowych. Oznacza to, że na dobrą sprawę zaczęliśmy przygotowania 20 stycznia. Czy ja wiem, czy to jest tak późno? Czy ja miałem zacząć przygotowania z chłopakami od 10 stycznia? 18 marca zaczyna się liga, więc od 20 jest na spokojnie pełne dwa miesiące. Okres przygotowawczy miałem dokładnie rozpisany, tylko drużyna w tym momencie jest w rozsypce, jest nieprzygotowana do rundy wiosennej. Tak jak panu mówiłem, jeśli przyjeżdża się dla sześciu graczy na trening, a jeszcze trzech czy czterech z nich jest testowanych, to ciężko to potem podgonić sparingami. Zwyczajnie brakuje ludzi.
Kończąc tę kwestię, muszę zapytać o Pańskie relacje z nowym zarządem. Z jednej strony rozmawiałem z prezesem Robertem Cąkałą i on wspominał, że żadnego konfliktu między Wami nie było. Z drugiej, trener mówi o opieszałości zarządu. Jak więc to podsumować? Czy ta opieszałość przyczyniła się do Pańskiej rezygnacji?
Nie. W swojej przygodzie piłkarskiej kiedyś zagościłem w Adamowie jako zawodnik, a z obecnym prezesem kopałem swego czasu piłkę w Orlętach Łuków. Znamy się bardzo dobrze. Dzwoniliśmy do siebie jeszcze wtedy, gdy Robert nie był prezesem, a ja nie byłem trenerem. Zawsze rozmawialiśmy i pomagaliśmy sobie. Nie raz pomagałem mu podejmować decyzje w różnych kwestiach, np. w sprawie jego syna (Rafała Cąkały – przyp. red.). Ja po prostu rozstaję się z klubem w zgodzie. Nie chcę żadnych konfliktów, bo mam sentyment do Adamowa. Tam są porządni, życzliwi ludzie. Tym bardziej dobrze współpracowało mi się z Mirosławem Zdunkiem. Był kierownikiem i wiceprezesem i przez półtora roku ze mną pracował. Powiem szczerze – duży szacunek dla niego, bo taki człowiek powinien być w każdym klubie. Myślę, że ktoś taki gwarantuje porządek, a i ja miałem spokojną głowę. Co do Roberta – naprawdę nie ma między nami żadnych żalów. Mogę tylko zdementować to, że zadecydowały jakieś sprawy osobiste. Pracuję jako zawodowy strażak i do tego mam swoją firmę, ale nie było żadnych spraw osobistych. Przez półtora roku nie miałem żadnych spraw osobistych, a tutaj nagle jakieś się pojawiły? Nie, muszę to zdementować.
Bez wątpienia spędził trener ciekawy okres w Adamowie. Jak rozumiem, po zapowiedzi, że nie pali trener za sobą mostów, jest szansa na to, że Dariusz Dziewulski posmakuje jeszcze kiedyś Rosołów?
Nigdy nie mówię „nigdy”. Jest garstka fajnych miejscowych chłopców – niestety garstka – ale dobrze byłoby, żeby cały czas się rozwijali. Na przykład taki zawodnik jak Mateusz Baran. Miałem go od samego początku do teraz i powiem, że chłopak zrobił progres. To jest młodzieżowiec, który w przyszłości może sobie spokojnie pokopać piłkę na poziomie III czy IV ligi. Wystarczy tylko chcieć i mieć chłodną głowę. Następny zawodnik – Marcin Dzido. Myślę, że gdzie bym nie był, to pomyślałbym o nim, bo każdy trener chciałby mieć w składzie bramkarza, który dobrze gra nogami. A Marcin ma ku temu predyspozycje i bardzo dobrze z nim w bramce gra się od tyłu. Gdziekolwiek się nie pojawiliśmy na sparingu, szkoleniowcy przeciwnych drużyn pytali mnie po meczu: „trenerze, a skąd trener wytrzasnął takich dwóch bramkarzy?”. I tu muszę powiedzieć, że miałem dwóch równorzędnych bramkarzy, bo przecież także Norbert Osial to fajny chłopak. Można by było losować przed meczem, wyciągać zapałki, który z nich ma bronić i nie byłoby różnicy. Do tego dochodzi jeszcze Marcin Sokołowski. Mówię tu panu właśnie o miejscowych zawodnikach, z Adamowa. Ci chłopcy zrobili naprawdę duży progres. Na pewno nie powinni skończyć na poziomie IV ligi. Chyba że będą chcieli albo dlatego, że wiek nie pozwoli im się już przebić. Na przykład Norbert to już jest wiekowy chłopak i jest ustabilizowany życiowo, bo pracuje w Warszawie, więc może jemu byłoby ciężko na poziomie III ligi. Ale już Mateusz uczy się w szkole średniej, więc to dopiero początek jego przygody i wszystko przed nim.
Niejednokrotnie wspominał trener, że również Karol Borkowski zasługuje na to, żeby grać w wyższych ligach.
Tak, tylko ubolewam nad tym, że Karolowi trafiła się ta kontuzja. Jeśli Karol się za to nie weźmie, to będzie miał problemy z powrotem do piłki. Po prostu będzie mu ciężko.
Wróćmy jeszcze na chwilę do niedalekiej przeszłości. Spędził Pan w klubie ponad 1,5 roku. I coś czuję, że po latach kibice Sokoła będą oceniali Pańską pracę głównie przez pryzmat mistrzostwa ligi okręgowej.
Przychodząc do Sokoła, przez pierwsze dwa miesiące musiałem zapoznać się z nowym otoczeniem. Była to moja pierwsza indywidualna praca w tym zawodzie, że tak to określę – pełną gębą w roli pierwszego trenera. Miałem epizod w Łukowie, gdzie byłem grającym drugim trenerem. Szkoleniowcem był wtedy Paweł Grula. Razem prowadziliśmy Orlęta. W Adamowie od początku byłem rzucony na głęboką wodę. Byłem sam i musiałem to wszystko poukładać, posprowadzać 2-3 zawodników i przyznam szczerze, że to się udało. Wydaje mi się, że kibice powinni podchodzić do tego z sentymentem, bo na trybunach zawsze była moc wrażeń. Mój zespół strzelał dużo bramek. Można powiedzieć, że nie raz do przerwy przegrywaliśmy dwoma golami, a po 90 minutach kończyło się czterema bramkami dla nas. Ja siebie nie ocenię. Ocena należy do zarządu, do kibiców, do zawodników. Zrobiło mi się miło, gdy po awansie do IV ligi – Damian Skowron i Tomasz Goździak, którzy grali z nami w okręgówce – powysyłali mi SMS-y: „dziękujemy trenerze za współpracę. Gdyby trener w niedalekiej przyszłości gdzieś objął zespół, to bardzo byśmy chcieli z trenerem współpracować”. Wie pan – to cieszy i to cieszy podwójnie, bo wysłali to zawodnicy. A kibic? Kibic jest zmienny. Jak dzisiaj Sokół zagra fajnie, to kibic powie, że „jest super”. A za tydzień przyjdzie na mecz i powie: „o! Sokół zremisował, ale zagrali… Ten jest taki, a tamten taki”. Nie oszukujmy się – kibic jest zmienny, ale jeżeli dostaje się SMS-y od chłopców, których się prowadzi i którym niestety trzeba podziękować, bo IV liga to są dla nich za wysokie progi, a oni odpisują SMS-a z podziękowaniami, to to mnie cieszy. Ci chłopcy pisali, że chcieliby się jeszcze spotkać, potrenować, pograć dla mnie. Teraz jest podobnie – podziękowałem chłopakom, powysyłałem SMS-y. Przeprosiłem tych, których zraniłem, których uraziłem, bo jestem niestety tylko człowiekiem. Trenerska przygoda to jest ciężki kawałek chleba.
Zawodnicy to przecież są ci ludzie, którzy biorą bezpośrednio udział czy to w sukcesach, czy w porażkach, więc choćby z tego punktu widzenia ich opinia jest szczególnie ważna.
Dokładnie.
Panie trenerze, na koniec pytanie o przyszłość. Czy trener przymierza się do odpoczynku od futbolu, czy może wprost przeciwnie? Czy jest to okres naładowania baterii i ponownego wkroczenia do zawodu?
Nie, odpoczywał będę w wieku 70 lat, byle tylko dożyć. Pewien etap mam już za sobą, czyli granie w piłkę. I teraz nie po to zrobiłem kwalifikacje trenerskie, uprawnienia na szczeblu UEFA A, żeby ot tak odpuszczać – „no dobra, nie ma Adamowa, to teraz robię sobie dwa lata przerwy”. Nie! Jestem gotowy na nowe wyzwania.
Tak zupełnie szczerze – sądzi trener, że Adamów zachowa ligowy byt? I czego życzyłby Dariusz Dziewulski kibicom Sokoła?
Powiem tak: bardzo życzyłbym sobie, żeby Adamów utrzymał się w IV lidze, z tego względu, że ze swojej strony dołożyłbym do tego cegiełkę. Jeżeli noga się powinie, to niestety – taki jest futbol. Chciałbym, żeby chłopaki się utrzymali i byli zadowoleni, bo wtedy również zarząd będzie zadowolony i wszystko będzie OK. Czego życzę kibicom? Kibicom życzę mocnych wrażeń. Może w tej rundzie będzie pierwsza wygrana na swoim boisku, bo przez całą rundę jesienną utrzymywało się takie fatum, że potrafiliśmy wygrywać na wyjazdach, a u siebie trafiały się nam jedynie remisy. Życzę więc miejscowym kibicom, żeby to się zmieniło i żeby było więcej wygranych u siebie, a na wyjazdach przynajmniej remisy.
fot. Maciej Sztajnert