W swoim ostatnim meczu w 2016 roku reprezentacja Polski kobiet wygrała 4:0 z Białorusią. Do spotkania, które zostało rozegrane na stadionie w Łęcznej, Polki przygotowywały się na zgrupowaniu w Białej Podlaskiej i w Urszulinie. Wieczór poprzedzający konfrontację Biało-Czerwonych z Białorusinkami spędziliśmy w obecności Miłosza Stępińskiego. W wywiadzie dla portalu LUBSPORT.PL selekcjoner opowiada m.in. o “harataniu w gałę”, bramkach Zbigniewa Bońka, finalizacji pracy habilitacyjnej, oficerach z PZPN-u i gościnnej Lubelszczyźnie.
Bartosz Biernacki – LUBSPORT.PL: Jak wyglądały początki Miłosza Stępińskiego z piłką nożną? Czy jako mały chłopiec marzył Pan, że zostanie piłkarzem?
Miłosz Stępiński: Jak każdy młody chłopak grałem w piłkę nożną. Swoje pierwsze kroki stawiałem w szczecińskich klubach. W pewnym momencie uznałem, że są lepsi ode mnie w tej materii i mimo że dalej trenowałem, w wieku czternastu lat pojawiła się poważna kontuzja. Podczas jednego z meczów na moją nogę nadepnął przeciwnik i doznałem złamania. Rodzice zadecydowali, żebym zajął się czymś innym i na okres liceum odciąłem się od sportu. Zyskałem na tym tyle, że zacząłem uczyć się języków. Poznałem język angielski i niemiecki, dlatego nie był to dla mnie pusty okres. Po liceum duch sportu wrócił. Rozpocząłem studia w Instytucie Kultury Fizycznej w Szczecinie, po czym wszystko odżyło na nowo. Grałem w drużynach akademickich, potem w lidze amatorskiej w Niemczech, gdzie skończyłem studia trenerskie.
Pamięta Pan, kto jako pierwszy zaprowadził Pana na boisko piłkarskie?
To nie były te czasy. Ojciec i mama się tym nie zajmowali. Byli zajętymi ludźmi, bardzo ciężko pracowali. Jak większość chłopców w latach 70-tych i na początku lat 80-tych przychodziłem ze szkoły, zostawiałem torbę, w domu nie mieliśmy telewizora, więc jedyną aktywnością, którą mogłem robić po powrocie ze szkoły, to była gra w piłkę. Wychodziłem na dwór, mieliśmy na podwórku duży plac do gry i “harataliśmy w gałę” non stop. Potem przeszliśmy do klubu, ja zrobiłem to w wieku dwunastu lat. To było naturalne. Mieszkałem na dużym osiedlu, gdzie wszyscy grali w piłkę. Po powrocie ze szkoły grałem po pięć godzin i mama musiała mnie ciągnąć do domu za ucho. Teraz już tego nie ma. Młodzież postawiła na elektronikę i łatwe, proste przyjemności. Coraz trudniej z tym rywalizować.
Kiedy reprezentacja Polski w piłce nożnej zajęła trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii miał Pan siedem lat. Pamięta Pan ten turniej?
Pamiętam. Oglądałem go u mojego świętej pamięci wujka Leona, przyjaciela moich rodziców. Pracował w Iraku, był inżynierem, zarabiał dobre pieniądze i miał kolorowy telewizor. Chodziliśmy do niego oglądać mecze. Pamiętam słynne spotkanie z Haiti, pamiętam bramki Zbigniewa Bońka z Belgią. Mam przed oczyma ten pokój, do którego przychodziliśmy, ten telewizor i te mecze.
To właśnie Zbigniew Boniek był idolem Miłosza Stępińskiego?
Powiem szczerze, że nie. Graliśmy w piłkę wszyscy, mieliśmy dużą grupę. W moim bloku mieszkało około czterdziestu rodzin, więc nie było problemów z zebraniem składu. Wtedy była tradycja gry klasa na klasę lub podwórko na podwórko. Spotykaliśmy się na dużym placu na środku osiedla, obłożenie było ogromne, często trzeba było czekać, aż boisko się zwolni. Nie miałem wtedy swojego idola, a po prostu uwielbiałem grać w piłkę.
Jak to się stało, że został Pan trenerem?
Przesiąkłem tym na studiach. Wiedziałem, że jako zawodnik nie przekroczę już pewnego poziomu, dlatego zacząłem się interesować pracą trenera i tym, jak pracować z zawodnikami. Skończyłem kurs instruktora piłki nożnej, potem kurs drugiej klasy trenerskiej i ze Szczecina wyjechałem do Niemiec, gdzie ukończyłem kolejne kursy. Następnie rozpocząłem pracę w Pogoni Szczecin. Przy trenerze Bogusławie Baniaku zacząłem uczyć się zawodowej piłki, musiałem wiedzieć, jak funkcjonuje szatnia i jak funkcjonują relacje z zawodnikami, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Byłem kierownikiem banku informacji, robiłem analizy, pracowałem jako asystent i wiele się nauczyłem. Później przyszli trenerzy z Czech, jak choćby Bohumil Panik, z którym do dziś się przyjaźnię. To fantastyczny szkoleniowiec, jeden z najlepszych, z jakim pracowałem. Co dwa, trzy lata zdobywałem kolejne stopnie trenerskie. Aktualnie uczęszczam na kurs UEFA Pro w Białej Podlaskiej.
Po pracy w Pogoni Szczecin przyszedł czas na Widzew Łódź. Wtedy wiązał Pan swoją przyszłość z pracą analityka, czy miał być to tylko przystanek do pracy w roli pierwszego trenera?
W Łodzi spędziłem siedem lat, gdzie prowadziłem bank informacji, ale też byłem asystentem trenera do spraw analiz i pomocy w treningach. Z tym wiązałem swoją przyszłość. Pracowałem też na uczelni i wiedziałem, że nie mogę być codziennie w klubie. Bank informacji polega na tym, że zbierałem informacje, przygotowywałem materiał, przyjeżdżałem na jeden, dwa dni, przedstawiałem ten materiał i wracałem do Szczecina. Nie myślałem o tym, że zostanę pierwszym trenerem. Nie przechodziło mi to nawet przez głowę. To stało się zupełnie przypadkowo. Byłem asystentem Jacka Zielińskiego w reprezentacji U20, trener zrezygnował z pracy, bowiem dostał ofertę z Wigier Suwałki, a czekał nas turniej U19 w La Mandze. Dyrektor Stefan Majewski powiedział, żebym to ja pojechał z drużyną. Zajęliśmy tam drugie miejsce, wróciliśmy “z tarczą” i pojawił się pomysł przejęcia kadry U20. Przez rok pracowałem jako asystent Marcina Dorny w reprezentacji U21, a potem samodzielnie przejąłem kadrę U20.
Mocno postawił Pan na naukę. W wieku 30 lat mógł Pan pochwalić się tytułem doktora. Nie myślał Pan, by w całości poświęcić się pracy naukowca?
Uczelnia jest bardzo ważną częścią mojego życia. Realizuję się tam naukowo, jestem na etapie finalizacji pracy habilitacyjnej, którą mam zamiar obronić w przyszłym roku. W mojej filozofii praca naukowa musi być powiązana z pracą praktyka. Studenci lepiej to odczytują. Nie mam problemu z tym, że na moje wykłady przychodzi komplet studentów. Oni nie chcą słuchać wiedzy książkowej, a chcą dowiedzieć się, jak przygotowuję zespół, czy jak pracowałem z innymi trenerami, bo przecież oni sami chcą zostać trenerami. W mojej wizji pracy na uczelni pozytywem jest to, że przekazuję wiedzę naukową, ale i praktyczną. Przyszły trener powinien uczyć się od trenera, a nie od naukowca. W tym kierunku idzie PZPN i większość uczelni.
Jak ważna dla początkującego trenera jest wiedza teoretyczna i jak ona przekłada się na praktykę?
Są różne rodzaje trenerów. Jedni bazują na swoim własnym doświadczeniu zawodniczym, ale w związku z tym, iż przez wiele lat grali w piłkę, ich edukacja jest niestety uboższa. Nie mieli oni możliwości grać w piłkę na wysokim poziomie, a jednocześnie się kształcić i uczyć się języków. To trudne do pogodzenia. Oni kończą karierę i mają pewne ubytki, a ich głównym atutem jest praktyka. W drugiej grupie, do której należę ja, są trenerzy, którzy nie mają za sobą doświadczenia praktycznego, ale w czasie, kiedy moi koledzy grali w piłkę, uczyłem się od innych, śledziłem literaturę, poznawałem języki, jeździłem na staże, “uczyłem się” szatni.
Po pracy z kadrą U20, przejął Pan reprezentację Polski kobiet. Nie żal było zostawiać chłopaków na rzecz nowego wyzwania?
Nie. Chłopcy, z którymi pracowałem, skończyli już grę dla kadry U20. Rozpocząłem przygotowania do naboru nowej kadry, później przekazałem zespół mojemu następcy Maciejowi Stolarczykowi i to musiało być takie płynne przejście. Ja jestem “zadaniowcem”. Tu jest jak w wojsku, gdzie przychodzi oficer i mówi, że jest nowe zadanie, inna potrzeba i nie można się nad tym zastanawiać, tylko trzeba wykonywać to, co do Ciebie należy. Tak było w tym przypadku. W reprezentacji Polski kobiet trzeba postarać się zbudować coś nowego, tchnąć w ten futbol coś innego. Chcieliśmy, by w tej kadrze pojawił się ktoś, kto nie wywodzi się z piłki nożnej kobiet, a z piłki nożnej męskiej. Wiadomo, że będą zarzuty, że nie rozumiem kobiecego futbolu, ale miałem wprowadzić standardy panujące w piłce nożnej męskiej. Traktowałem to jako nowe zadanie i dla mnie to była nobilitacja.
No właśnie. Czy w pracy selekcjonera reprezentacji Polski kobiet korzysta Pan ze swoich doświadczeń z piłką nożną męską? Czy jest to na tyle inna specyfika pracy, że trzeba uczyć się wszystkiego od nowa?
Jak najbardziej korzystam. To są mądre dziewczyny, taktyka jest taka sama. Na pewne elementy trzeba poświęcić więcej czasu, ale zawodniczki są dużo bardziej chłonne, niż chłopcy. W męskiej piłce nożnej chłopcy są mocno przesiąknięci klubem, tutaj dziewczyny są otwarte na nowinki. Problem polega na tym, że zawodniczki dużo mniej robią w klubach i na zgrupowaniach musimy pracować znacznie więcej. U zawodników jest odwrotnie.
Jakie podstawowe różnice dostrzega Pan pomiędzy piłką nożną w wydaniu męskim a żeńskim?
Piłka nożna kobiet jest wolniejsza. Niekoniecznie mniej brutalna i agresywna, ale na pewno wolniejsza. Kobiety dysponują inną siłą i mocą niż mężczyźni, dlatego trzeba stosować nieco inne rozwiązania taktyczne. Dużym plusem jest to, że dziewczyny są bardziej otwarte na współpracę i budowę zespołu. Tym zespołem trzeba odpowiednio i umiejętnie zarządzać. Cieszy mnie, że nie zastałem tu oporu i przyzwyczajeń, przez które musiałbym się przebijać, chcąc wprowadzić nową jakość. Dziewczyny są profesjonalistkami i chcą jak najlepiej wykonywać swój zawód.
W wywiadach podkreślał Pan, że reprezentacja ma duże rezerwy, jeżeli chodzi o motorykę. Na czym polega stworzony przez Pana program „Orlice”?
Pierwsze testy rozpoczęliśmy w marcu, drugie we wrześniu i mamy już wyniki. W listopadzie robiliśmy kolejne testy i mamy wyniki porównawcze. Nie możemy jeszcze robić tych najważniejszych testów, związanych z programem Polar Pro, który pozwoli mi na monitoring pracy fizjologicznej zawodniczek podczas treningów i meczów. Na tym programie pracuje reprezentacja trenera Adama Nawałki, a ja chciałbym, by korzystała z tego też reprezentacja kobiet i kadra U19. Mamy już zgodę na zakup, wszystko jest zamówione. Z tych systemów korzysta wiele reprezentacji, z którymi chcemy rywalizować. One oczywiście nie wygrywają meczów, ale nam tej wiedzy brakuje. Pracujemy z dziewczynami, lecz nie mamy informacji zwrotnej, jak ich organizmy reagują na obciążenia w klubach i w kadrach. Mam nadzieję, że tę lukę uzupełnimy w przyszłym roku. Aktualnie przeprowadzamy inne testy.
Selekcjonerzy często mają problemy ze współpracą z trenerami klubowymi. Jak to wygląda w przypadku Miłosza Stępińskiego?
Nie mam większych problemów. Z trenerami z drużyn zagranicznych nie mam kontaktu. Próbowałem podjąć rozmowy, ale oni nie byli tym do końca zainteresowani. Jestem w stałym kontakcie z zawodniczkami. Co tydzień jeżdżę na mecze Ekstraligi, zawsze informuję trenerów klubowych o zamiarze powołania danej piłkarki. Rozmawiam ze szkoleniowcami na temat tego, jak zawodniczki wyglądają na treningach. Relacje oceniam jako dobre.
Czy obejmując posadę selekcjonera reprezentacji Polski kobiet, został wyznaczony przed Panem konkretny cel?
Nie było konkretnego celu. Proszono mnie, żebym wprowadził nową jakość i żeby pojawiło się coś innego, niż do tej pory. Chciano, żebym miał nowy pomysł nie tylko na piłkę seniorską, ale w ogóle na piłkę nożną kobiet. Stąd pojawił się nowy model organizacji gry, który wpajam w pierwszej reprezentacji, a Marcin Kasprowicz w kadrze U19. Chciałbym, aby projekt “Orlice” był moim flagowym projektem. Chcemy włączyć światło w tym “pokoju ciemności” i zobaczyć, jak odpowiadają organizmy dziewczyn na pracę, którą wykonujemy. Chcemy też stworzyć “tabelę norm” dla kategorii wiekowej seniora i U19, a jednocześnie wprowadzić pierwszy ogólnopolski test dla dziewczynek od U11 do U17, gdzie będziemy mogli porównać swoje wyniki z innymi nacjami. To będzie mój wkład, bez względu na to, ile będę tu pracował. Jeżeli chodzi o wynik sportowy? Zobaczymy… Tego nikt nie jest w stanie zagwarantować. Będziemy pracować, chcemy grać coraz lepiej.
W kadrze powołanej na mecz z Białorusią znalazło się miejsce dla czterech zawodniczek Górnika Łęczna. Nominację dostała także lublinianka Katarzyna Kiedrzynek. Piłkarki związane z Lubelszczyzną zaczynają przejmować władzę w kadrze?
Trudno powiedzieć. Dwie z czterech zawodniczek Górnika Łęczna, które znalazły się w kadrze na ten mecz, były dowołane. Chciałbym podkreślić, że nie zostały one dowołane do reprezentacji tylko dlatego, że z Łęcznej do Urszulina, czy do Białej Podlaskiej jest blisko, a dlatego że na mojej liście rankingowej zajmowały wysokie miejsca, więc to one zastąpił dwie kontuzjowane piłkarki. Każda z zawodniczek zasłużyła na powołanie. Łęczna zawsze była dobrym ośrodkiem szkolenia piłkarskiego kobiet i wspólnie z Medykiem Konin to dwie największe siły polskiej piłki nożnej kobiet.
Przed meczem z Białorusią reprezentacja stacjonowała w Białej Podlaskiej i w Urszulinie. Jak ocenia Pan warunki, które tam zastaliście?
Jestem bardzo zadowolony z tego zgrupowania. Bardzo się cieszę z gościnności Pana prezesa Zbigniewa Bartnika, który jednocześnie został nowym szefem piłkarstwa kobiecego. Warunki, które tutaj zastaliśmy, są wzorowe. Nie można się do niczego przyczepić. W Białej Podlaskiej mieliśmy problemy z kontuzją Natalii Pakulskiej i dostaliśmy bardzo duże wsparcie od wywodzącego się z Lubelszczyzny selekcjonera reprezentacji Polski kobiet U19 Marcina Kasprowicza. Pomagali także prezydent miasta i Pan prezes. Jeżeli chodzi o opiekę medyczną, ale też chęć pomocy reprezentacji kraju, to Lubelszczyznę stawiam w absolutnej czołówce. Jeżeli tylko będzie taka możliwość, chętnie tu wrócę.
Jest Pan selekcjonerem reprezentacji Polski kobiet, wykłada Pan na kursach instruktorskich i trenerskich w Polsce i Niemczech, a do tego jeszcze pisze Pan książki. Czy w harmonogramie Miłosza Stępińskiego jest czas na życie osobiste?
To jest masakra. Najlepiej byłoby o to zapytać moją żonę. Prowadzę życie “na walizkach”. Żona wyliczyła, że w tym roku byłem tylko czterdzieści sześć dni w domu. Bycie selekcjonerem jest z tym związane. To pewna misyjność. Są takie zawody, gdzie nie pracuje się od ósmej do szesnastej. Nie jest to łatwe, ale jak się czegoś podjęło, to trzeba się z tym pogodzić i mieć nadzieję, że najbliżsi to zrozumieją i udzielą wsparcia.
Czego można trenerowi życzyć na rok 2017?
Chciałbym, żeby ludzie, którzy obserwują piłkę nożną kobiet dłużej ode mnie, stwierdzili, że ta reprezentacja gra inaczej, niż grała poprzednia. Może nie tyle, że dużo lepiej, ale że pojawiła się w niej nowa jakość i jest na nią jakiś pomysł. To mój główny cel jako szkoleniowca. Chcę postawić swój stempel na tym zespole.