Pedro Perin jeszcze kilka lat temu grał przeciwko Neymarowi. Znikąd trafiła się okazja wyjazdu do Europy. Coś poszło nie tak i zamiast występów w FC Barcelonie 24-latek gra w IV-ligowej Unii Hrubieszów. Mimo to Brazylijczyk nie załamuje rąk i ciężką pracą chce wejść na piłkarskie szczyty. W wywiadzie dla Krystiana Juźwiaka były zawodnik Omegi Stary Zamość opowiada o tym, skąd się biorą obcokrajowcy w niższych ligach, kto porównywał go do Sergio Busquetsa, a także… czy smakuje mu polska wódka.
Krystian Juźwiak – LUBSPORT.PL: W Brazylii każdy chłopak chce zostać piłkarzem?
Pedro Perin: Mamy bogatą tradycję piłkarską. Jesteśmy jedną z najlepszych reprezentacji na świecie. Wszyscy dorastają oglądając i grając w piłkę. Tak więc każdy chłopak marzy o tym, by zostać piłkarzem. Każdy chce grać w kadrze.
Skąd wywodzi się Pedro Perin? Tak jak Neymar, który wychowywał się na faweli czy podobnie jak Kaka, z bogatego domu?
Właściwie to w Brazylii są trzy rodzaje piłkarzy. Ci, którzy tak jak Neymar wychowali się w fawelach. Jest też Kaka, który zawsze miał dużo pieniędzy. No i są też tacy jak ja, z tzw. klasy średniej. Moi rodzice ciężko pracowali, żeby mieć kasę i właściwie wszystko przeznaczali na mnie i brata.
Od dziecka wiedziałeś, że chcesz zostać piłkarzem?
W sumie to nie. Zawsze grałem w piłkę. Jestem Brazylijczykiem, więc to zobowiązuje. Jednak na poważnie to zaczęło się stosunkowo późno. W wieku czternastu lat graliśmy różne turnieje regionalne i tam wypatrzyli mnie skauci Ipatinga FC. Zostałem zaproszony na testy. Mówili do mnie, że mam duże możliwości, żeby być profesjonalnym piłkarzem. Wtedy właśnie trafiło do mnie, że mogę zrobić karierę.
Bardzo ciężko trenowałem, żeby osiągnąć swój cel. Miałem wtedy czternaście lat, a już mieszkałem bez rodziców. Musiałem się przeprowadzić do internatu. Tam byli sami młodzi piłkarze. Najstarsi mieli siedemnaście, osiemnaście lat. Potem trafiłem do Flamengo.
Do tego Flamengo, gdzie grał np. Julio Cesar?
Tak, tak, tak! Ale kiedy ja grałem we Flamengo, nie miałem menadżera. Niestety w klubie zostawali tylko ci, którzy mieli agenta i to zazwyczaj ten agent musiał być z Rio.
Nikt nie interesował się Pedro Perinem?
Interesowali się, ale we Flamengo akurat pauzowaliśmy. Wróciłem więc do rodzinnego miasta i dostałem zaproszenie na treningi do EC Tupy. Oczywiście skorzystałem. Okazało się, że wtedy na zajęciach był jakiś obcokrajowiec, Krzysztof Goch. Zagraliśmy jeden sparing. Byłem najlepszy na boisku i on zaprosił mnie na testy do Polski. Dziś jest moim szefem i menadżerem.
Jak wyglądała Twoja kariera w Brazylii?
Mniej więcej w wieku pięciu lat zaczynałem oczywiście w moim rodzinnym EC Tupy. Grałem tam do dwunastego roku życia. Potem występowałem w AA Coqueirense. Jako czternastolatek zostałem zaproszony na testy do Ipantinga, a stamtąd do Flamengo. Będąc w Brazylii, zawsze trenuję z Tupy. Mieszkam pięć minut od stadionu. Prezes tego klubu jest dla mnie jak ojciec.
Opowiedz raz jeszcze o tym, co stało się we Flamengo. Przyszedł do Ciebie obcy człowiek i zaproponował wyjazd do innego kraju?
Nie, nie. To była spora ekipa z Polski. Jakieś dziesięć osób. Oglądali mnie na treningach i po jednym z nich zawołali do siebie. Rozmawialiśmy prawie dziesięć minut. Potem przez około dwa miesiące wymienialiśmy maile. Był jeden problem. Wiesz, oni mówili tylko po polsku i po angielsku. Na szczęście znalazł się jeden chłopak, Brazylijczyk, który wszystko tłumaczył z angielskiego na portugalski.
To grająca w klasie okręgowej Omega Stary Zamość wysłała do Brazylii dziesięciu skautów?!
Można tak powiedzieć.
A dokładnie?
Na pewno był Krzysztof Goch, który wtedy sponsorował Omegę. Razem z nim do Brazylii przyjechał trener Dariusz Herbin. Reszta to byli jacyś koledzy Gocha i ludzie z jego firmy.
Wiesz co to za firma?
To firma Granex, zajmująca się granitem, ale to nie jest moja sprawa, dlatego nie chciałbym się wypowiadać.
Pytam, bo ponoć było tak, że Krzysztof Goch przyjechał do Brazylii po granit, a Ciebie ściągnął przy okazji.
Tak było. Krzysztof Goch załatwiał jakieś interesy. Nie mam problemu z tym, że do Polski ściągnięto mnie razem z granitem.
Będąc zawodnikiem Flamengo, kojarzyłeś Rogera Guerreiro?
Jasne. Wiedziałem, że grał w reprezentacji Polski i ma wasze obywatelstwo. W ogóle trudno o nim nie słyszeć. Przecież on był i we Flamengo i w Corinthians. To są jedne z najlepszych klubów w Brazylii. Do tego mają najwięcej kibiców. Chciałem zrobić karierę jak on… Mam dwadzieścia cztery lata i jeszcze wszystko przede mną. Tak jak Roger Guerreiro chcę mieć podwójne obywatelstwo. Nie mam jeszcze wszystkich dokumentów, które pozwolą mi zostać Polakiem, ale myślę, że do lipca pozbieram niezbędne kwity i złożę wniosek. Ja po prostu kocham wasz kraj. Chcę zawsze pamiętać o Polsce! Zrobiłem sobie nawet tatuaż nawiązujący do Polski.
Teraz Ci się podoba, ale jak tu przyjechałeś, to chyba nie było tak fajnie…
Oj tak. Początek był trudny. Miałem parę problemów, ale teraz jest już wszystko dobrze.
Jakie to były problemy?
Przede wszystkim z językiem. Tak naprawdę jedyne, czego się bałem, to komunikacja. W Zamościu nikt nie mówi po portugalsku. Żadne nasze słowo nie jest podobne do polskiego. No i klimat. W Brazylii nie ma zimy. Nie ma śniegu. Jeszcze do dochodził rasizm… Ja nie miałem z tym nigdy dużego problemu, ale razem ze mną do Polski przyjechało jeszcze trzech kolegów. Oni byli czarni. Mieli dużo większe kłopoty, ale nie mówmy o tym.
To zacznijmy od języka. Ciężko było nauczyć się polskiego?
Bardzo ciężko!
To dlatego olewałeś lekcje?
Nie… Byłem młody i głupi. Po polsku zacząłem rozmawiać dopiero dwa lata po przyjeździe. Z kolegami mieliśmy zajęcia z nauczycielem. Czy je olewaliśmy? Bardziej skupialiśmy się na treningach. Nie należę do ludzi, którzy lubią siedzieć i się uczyć (śmiech).
Zgaduję, że pierwsze, co poznałeś po polsku, to pewnie przekleństwa.
(śmiech) Jeszcze w Brazylii poznałem “kur**” i “spierda***”.
W Brazylii?
Tak. Grałem z Polakami w Tibię (śmiech) i wtedy poznałem te słowa. Do dziś mam sentyment do tej gierki. Jak się nudzę, to chętnie odpalę i pogram.
Myślałem, że piłkarze preferują Fifę…
Też gram, ale tylko na Xboxie albo PlayStation. Na komputerze Tibia albo CS:GO. Wracając do twojego wcześniejszego pytania, to już będąc w Polsce pierwsze słowa, które poznałem, to “woda”, “ja głodne” i “skur*****” (śmiech).
Dziś grasz w polskiej IV lidze, a jeszcze kilka lat temu rywalizowałeś na boisku z Neymarem.
Pamiętam tamten mecz. To była konfrontacja Tupy z Santosem. Przegraliśmy wtedy 1:3, ale Neymar nie błyszczał. Nie był to taki wielki piłkarz jak zawsze. Dostał żółtą kartkę i w drugiej połowie trener go zmienił. Ja zagrałem wtedy dobre spotkanie, lecz Santos był za silny. Nie mieliśmy wielkich szans.
Neymar już wtedy był gwiazdą?
On zawsze był “promes”. Kiedy graliśmy przeciwko sobie, on zarabiał dwadzieścia tysięcy dolarów! Wokół niego zawsze była telewizja i mnóstwo dziennikarzy.
Wracając do Rogera Guerreiro. Nie uważasz, że on miał łatwiej? Od razu trafił do mocnego klubu.
Ale on zawsze dużo trenował i od dzieciaka miał świetnego menadżera.
W takim razie Ty trenowałeś za mało?
Dużo trenowałem, ale kiedyś byłem trochę głupi…
A konkretniej?
(śmiech) Nie lubię za bardzo o tym rozmawiać, ale trochę balowałem. Trochę dużo. Czasami chciałem skończyć karierę. Przestać grać w piłkę i wrócić do Brazylii. Ale już wiem, czego chcę. Pragnę dużo trenować i zrobić postęp. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata i myślę, że jeszcze z dziesięć lat pogram w piłkę.
Chciałeś skończyć z piłką nożną, żeby mieć więcej czasu na imprezy?!
Nie… Chciałem przestać grać, bo się nudziłem. Chciałem spróbować się uczyć, pracować itp.
Balety zaczęły się w Brazylii czy dopiero w Polsce?
W Brazylii. Nie zrozum mnie źle: kocham mieszkać w Polsce, ale imprezy lepsze są w Brazylii.
Ale u Was nie ma naszej wódki…
Ale mamy nasze piwo. Wódki pić nie lubię. Nie smakuje mi. Uczyłem się pić wódkę, ale wolę zimne piwo.
Wiesz, co to znaczy, jak się mówi na kogoś “Alvaro”?
Wiem, że Alfonso to szef burdelu. Ale Alvaro? Nie mam pojęcia.
Alvaro to taki ziomek, który podrywa dużo dziewczyn na baletach, rozumiesz?
Rozumiem (śmiech).
Słyszałem, że tak na Ciebie mówili w Zamościu.
(śmiech) Ja po prostu lubię dziewczyny. Ładne dziewczyny. Jestem miłą osobą i one też mnie lubią (śmiech). Teraz już tyle nie imprezuję. Chyba że wygramy mecz. Teraz trzeba się uczyć, żeby mieć jakieś wykształcenie. Trzeba dużo trenować, żeby zrobić karierę. Mam dwadzieścia cztery lata. Wiem, że dużo czasu straciłem na dyskotekach. Nie chce stracić więcej. Chcę znaleźć dobrą kobietę, wziąć ślub i założyć rodzinę (śmiech).
Pamiętasz Andrande? Razem przyjechaliście do Polski.
Rafael Andrade?! To mój super kolega!
Był na testach w Zagłębiu Lubin i Górniku Łęczna. Też próbowałeś sił w ekstraklasie?
Dwa razy byłem na testach w Lubinie. Pierwszym razem piłkarze mówili mi, że jestem jak Sergio Busquets. Wiesz, ten pomocnik z Barcelony. Niestety tam nie zostałem. Wiem, że wtedy było dużo propozycji. Dzwonili z Ursusa Warszawa, czy z Avii Świdnik. Nigdy nie rozmawiałem o tym z szefem. Myślę, że po prostu nie doszedł do porozumienia z prezesami tamtej drużyny.
Czekaj, mówisz teraz o Motorze Lublin czy Zagłębiu Lubin?
Mówię o Zagłębiu. Jak grałem w Motorze, byłem bardzo głupi. Młody i bardzo, bardzo głupi. W Lublinie byłem pół roku. Przychodziłem jako jeden z najlepszych piłkarzy Omegi Stary Zamość, a prawie w ogóle nie grałem.
W tamtym czasie balety były najgrubsze?
Wtedy to w ogóle więcej balowałem, niż trenowałem. Miałem może dwadzieścia lat i dużo pieniędzy. Lublin to duże miasto, w którym jest mnóstwo rozrywek (śmiech). Wpadłem też w złe towarzystwo.
Sergio Batata?
Tak (śmiech), ale to, że ja robiłem coś złego, to nie była jego wina. Zawsze miałem dwie opcje – iść na balet albo nie iść.
Do Unii Hrubieszów przyszedłeś odbudować formę?
Na początku tak było. Odbudować formę i robić karierę. Jednak teraz chcę pomóc Unii awansować w tabeli. Polubiłem Hrubieszów i ludzi, którzy pracują w klubie. Chcę dla nich grać i dawać z siebie maksimum. Trenerem drużyny jest Dariusz Herbin, który sprowadził mnie do Polski, a mój szef jest sponsorem Unii.
Twój serdeczny przyjaciel Rafael Andrade mówił tak: “najgorzej było w Hrubieszowie. Opluł mnie jakiś łysy kibol, a Santos dostał tu w twarz”. Nie bałeś się przyjść do Unii?
Ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Prawie nigdy nie miałem z nikim problemów. W Hrubieszowie czuje się świetnie, a w Polsce jest bezpiecznie. Tu nikt nie strzela do nikogo z pistoletu bez powodu (śmiech).
W łeb zawsze można dostać…
Ja się nie boję (śmiech). Nikomu nie robię problemów.
Za to byli tacy, którzy mieli problem z Twoim kolorem skóry.
Tak było. Mówili na nas “czarnuchy”. Raz ktoś splunął na Rogera, raz na Rafaela, ale nie lubię o tym mówić.
Byliście z tym na policji?
Nie…
Dlaczego?
Nie wiem. Nie lubię rozwiązywać wszystkiego przez policję. Niektóre sprawy wolę załatwić sam.
To znaczy?
W Zamościu miałem dużo znajomych. Wtedy oni pomagali. Wychodzili na miasto i rozmawiali z innymi, żeby nam nie dokuczali i dobrze nas traktowali.
Chciałem jeszcze zapytać o katastrofę samolotu z piłkarzami Associacao Chapecoense. Jako Brazylijczyk musiałeś to mocno przeżyć…
Pokażę ci zdjęcie. Ten chłopak… Grałem z nim. To Ailton Canela. Mój kolega. Graliśmy w jednym klubie. On był w tym samolocie… To, co wydarzyło się z piłkarzami Chapecoense to największa tragedia na świecie. Wszyscy płakali. Atmosfera w Brazylii jest fatalna… Jesteśmy jednak silnymi ludźmi i jest w nas dużo wiary. Wiem, że Jezus jest dobry i wszystko, co robi, jest odpowiednie, choć czasem ciężko zrozumieć jego decyzje.