Trzecim piłkarzem przepytywanym przez czytelników w cyklu “Zostań w domu i zapytaj zawodnika” jest były gracz m.in. Stali Kraśnik, Motoru Lublin i Hetmana Zamość, a obecnie napastnik Opolanina Opole Lubelskie Filip Drozd. Zapraszamy do lektury!
Jaki klub, którego byłeś zawodnikiem lub w którym znalazłeś się na testach, miał najlepszą infrastrukturę?
Z tego, co pamiętam, to był Piast Gliwice, bo to jedyny klub z Ekstraklasy, w którym byłem na testach (w 2014 roku – przyp. red.). Zostało wtedy zaproszonych ponad dwudziestu zawodników. Na początku były testy sprawnościowe, a później gry na dużym boisku. Na dobrą sprawę wszystko działo się dosyć szybko i trwało dwa dni. Na koniec została wywieszona lista zaproszonych na testy z pierwszym zespołem. To była dla mnie wielka niewiadoma. Nikt z nami nie rozmawiał na temat tego, czy wypadliśmy lepiej, czy gorzej od innych piłkarzy w kwestii indywidualnych statystyk. W jednej z gierek trwającej około trzydziestu minut zostaliśmy podzieleni na dwie jedenastki. Wydawało mi się, że nie zagrałem jakoś rewelacyjnie, ale też nie najgorzej. Później pozostało czekanie na informację. Niestety, gdy już ją dostałem, musiałem wracać do domu. Co do infrastruktury, to Piast miał wiele fajnych boisk treningowych. Sam stadion ekipy z Gliwic zrobił na mnie duże wrażenie. Jeśli chodzi o pracujących tam ludzi, sprzęt czy wyposażenie, to uważam, że wyglądało to bardzo dobrze.
W jakim wieku doszedłeś do wniosku, że możesz nie zagrać np. w Ekstraklasie?
Wydaje mi się, że to było wtedy, gdy rozstawałem się z Motorem Lublin (sezon 2015/2016 − przyp. red.). Myślałem, że jest jeszcze szansa na wywalczenie awansu i pokazanie się w wyższej lidze. Niestety to nam się nie udało. Gdy nie doszliśmy do porozumienia w sprawie mojego nowego kontraktu, to wracając do Kraśnika, liczyłem się z tym, że może już nie być takiej okazji. Wiadomo też, że przytrafiły mi się kontuzje, co oznaczało, że to może być ostatni gwizdek.
Kto jest Twoim zdaniem najbardziej wartościowym graczem III ligi?
Szczerze mówiąc, aktualnie nie śledzę III ligi, ponieważ nie mam na to zbyt wiele czasu. Mogę być trochę nieobiektywny, bo byłem na kilku meczach chłopaków w Kraśniku i uważam, że najbardziej wartościowym piłkarzem jest Rafał Król. To jeden z lepszych zawodników w lidze i kiedy da mu się swobodę grania, to potrafi dużo z tego zrobić. Tego gracza trzeba umieć wykorzystać, a nie każdy to potrafi, jak na przykład aktualnie w Motorze. Spośród innych piłkarzy, to swego czasu na pewno dobrze prezentowali się Konrad Nowak oraz Andrzej Gutek. To byli zawodnicy, których grę podpatrywałem i od których się uczyłem.
Jak wspominasz sezon 2011/2012 w Stali i ówczesnego prezesa klubu z Kraśnika Artura Rydzewskiego?
To był jeden z moich pierwszych sezonów w seniorskiej piłce i pod względem sportowym dobrze wspominam ten okres, bo jako młody zawodnik dostawałem dużo szans na grę. Z prezesem Arturem Rydzewskim były różne sytuacje. Próbował rządzić klubem tak jak swoją firmą i to nie do końca mu się udawało, przez wzgląd na różne zgrzyty. Wydaje mi się, że to głównie starsi zawodnicy mieli problemy, m.in. przez zaległości finansowe. Ja dopiero wchodziłem do seniorów, więc nie miałem takich trudności. Zależało mi na graniu i dostawałem sporo szans. Patrząc z tej perspektywy, mogę powiedzieć, że wspominam ten sezon pozytywnie.
Jak oceniasz etap Twojej kariery związany z Motorem Lublin i dlaczego klub nie zatrzymał Cię po skończonym sezonie 2015/2016, w którym byłeś najlepszym strzelcem zespołu?
Sezon w Motorze wspominam bardzo dobrze i uważam, że podobnie się prezentowałem. Nie ukrywam, że sam chciałem sprawdzić się w tej drużynie na tle ówczesnej mocnej kadry i zobaczyć jak to będzie wyglądało. Szybko zgodziłem się na warunki, które nie ukrywajmy, nie były jakieś wygórowane. Pokazałem, że jestem dobrym zawodnikiem i strzelałem bramki. Dlaczego Motor podjął taką decyzję? To było trochę dziwne. Z jednej strony trenerzy mówili, że chcą, żebym został, a z drugiej cały czas szukali innych napastników. Nie mogłem się też dogadać z prezesem w kwestii nowego kontraktu, bo twierdził, że wyglądałem średnio i że stać mnie na więcej. Po tych słowach nie czułem się doceniony, więc po złożonej ofercie nie doszliśmy do porozumienia. Najczęściej rozmawiałem z trenerem Jackiem Magnuszewskim, który był wtedy dyrektorem sportowym. W sumie to chyba on najbardziej chciał, żebym został w zespole. Z innymi trenerami widywałem się tylko wtedy, gdy przyjeżdżałem na trening. Umawiałem się na spotkania z prezesem, rozmawialiśmy, ale nie wynikało z tego praktycznie nic nowego. Później jeszcze kilka razy rozmawiałem przez telefon z trenerem Magnuszewskim. Z tego, co pamiętam, działacze Motoru już zakontraktowali napastnika z wyższej ligi, na którym im zależało i chyba niespecjalnie chcieli mnie zatrzymać. Tak to odczułem. Staram się nie patrzeć wstecz, ale gdy wspominam sytuacje, w których mogłem popełnić jakiś błąd, to myślę, że ciekawe co by było, gdybym został w Motorze i jeszcze spróbował tam powalczyć. Jednak nie żałuję tego, co zrobiłem.
Jakie były plusy i minusy Twojego pobytu w Hetmanie Zamość?
Sądzę, że to był trochę gorszy epizod w mojej przygodzie sportowej. Nie wyglądałem za dobrze piłkarsko, bo nie udała mi się wcześniejsza runda. Przychodziłem ze Stali Kraśnik, w której strzeliłem kilka bramek. W Hetmanie Zamość styl gry był inny, taki który nie do końca mi odpowiadał. Jestem niskim zawodnikiem i zazwyczaj bazowałem na grze piłką, natomiast tam chciano grać na jednego napastnika, który miał być wysoki, silny i dobrze grać głową. Trudno było mi się dostosować, stąd mało zdobytych goli. Nie czułem się tam zbyt dobrze, trochę się męczyłem, więc wolałem odpuścić ten temat. Były rozmowy ze sztabem szkoleniowym, żebym został. Trener Marek Motyka próbował mi zmienić pozycję na boisku, ale ja też niespecjalnie chciałem na niej występować. Wolałem rozwiązać kontrakt, żeby dla obu stron było po prostu lepiej. Biorąc pod uwagę infrastrukturę, to jak na tamten okres, w Zamościu było lepiej niż w Kraśniku. Mieli fajne zaplecze oraz boiska treningowe i stali lepiej pod względem finansowym. Wiedziałem, że Hetman prędzej czy później awansuje, ale liczyłem, że wywalczymy to wspólnie. Niestety nie udało się, dlatego wróciłem do Kraśnika.
Kogo najlepiej wspominasz z czasów Twojej gry w Zamościu?
(śmiech) Wiem, kto jest autorem tego pytania. Oczywiście najlepiej wspominam mojego najlepszego kibica z Zamościa. W tym miejscu chciałbym pozdrowić Mateusza Szuwarę. On kibicuje mi od zawsze. To chyba mój największy fan i przyjaciel. Zawsze potrafił pocieszyć dobrym słowem po meczu i można było z nim porozmawiać. Stara się być na każdym spotkaniu i określiłbym go jako takiego pozytywnego wariata.
Jak oceniasz metody szkoleniowe i prowadzenie zespołu przez ówczesnego trenera Hetmana Marka Motykę w porównaniu z innymi trenerami, z którymi współpracowałeś w swojej przygodzie z piłką?
Bardzo fajnym doświadczeniem było spotkać szkoleniowca, który miał doświadczenie trenowania drużyn i grania w piłkę w wyższych ligach. Było widać, że to stara szkoła. Trener Motyka trzymał zespół twardą ręką i wszystko musiało być pod niego, także ostatnie słowo. W szatni również musiał panować porządek. Szkoda, że przydarzyły się niuanse, które zadecydowały o braku awansu. Szkoleniowiec nie spełnił pokładanych w nim nadziei i zarząd z niego zrezygnował. Bardzo pozytywnie wspominam go jako trenera i jako człowieka. Nie trenowałem zbyt długo pod jego wodzą, więc nie mam odczuć dotyczących tego, czy zrobiłem duży postęp lub, czy lepiej mi się grało. Pobyt w Zamościu był jednym z moich słabszych okresów, w którym poszukiwałem formy, ale nie mogłem jej znaleźć. Uważam, że najlepszym trenerem, z jakim współpracowałem, był związany ze Stalą Kraśnik Dariusz Matysiak. Mocno trenowaliśmy i wychodziło nam wszystko. Sądzę, że to był mój najlepszy sezon. Strzeliłem najwięcej goli i ogólnie bardzo dobrze się czułem. Wspominam to bardzo pozytywnie, bo lubię ciężkie treningi oparte na typowych sytuacjach meczowych. Również w Kraśniku był szkoleniowiec wprowadzający nowoczesne praktyki kompletnie pozbawione intensywności. Zajęcia były bardziej chodzone, do tego dochodziły dziwne gierki, co szczerze mówiąc, było słabe. Jednak nie chciałbym zdradzać jego personaliów.
Dlaczego tak krótko grałeś w Hetmanie? Nie było chęci dalszej gry z Twojej strony, czy trener i działacze zamojskiego klubu z Ciebie zrezygnowali?
Była chęć, działacze wiedzieli, że mam ważny kontrakt. Były też rozmowy, żeby mnie namówić do pozostania w klubie. W Hetmanie wiedzieli wcześniej o moich zamiarach odejścia, ale daliśmy sobie czas, aby to wszystko przemyśleć. Jednak ostatecznie zdecydowałem się na rozwiązanie kontraktu. Wydawało się, że to będzie korzystne zarówno dla mnie, jak i dla klubu. W tamtym momencie wiedziałem, że nie jestem w stanie dać Hetmanowi tyle, ile mogę. Szukałem formy i byłem świadomy tego, że sam na pewno jej nie znajdę, dlatego stwierdziłem, że trzeba zmienić otoczenie.
Czy gdybyś teraz dostał propozycję gry w Hetmanie, to skorzystałbyś z niej?
Trudno powiedzieć, ponieważ trochę się w moim życiu zmieniło. Mieszkam w Kraśniku, a moja dziewczyna jest w ciąży. Nie jestem zawodnikiem, który odrzuciłby jakąś ofertę. Lubię się spotkać i porozmawiać o ewentualnych warunkach. Na rozmowy zawsze jestem chętny, aczkolwiek skończył się pewien etap w mojej przygodzie z piłką i już nie mogę skakać co pół roku to tu, to tam. Chciałbym jeszcze pograć na wyższym poziomie, ale w tym momencie trudno byłoby mi rzucić wszystko i wyjechać do Zamościa.
Czy Opolanin Opole Lubelskie to szczyt Twoich piłkarskich marzeń?
Wiadomo, że to nie jest szczyt moich piłkarskich marzeń. Jednak wydaje mi się, że obecnie w tej drużynie jest naprawdę dobrze. Pokazałem się tu z niezłej strony. Wiadomo, że liga jest na niższym poziomie, ale po tym, co było w Kraśniku, chciałem dać sobie pół roku przerwy. Wtedy pojawiła się oferta z Opolanina Opole Lubelskie. W sumie to trener Daniel Szewc namówił mnie do przyjścia do tego zespołu. Spróbowałem swoich sił i nie żałuję. To fajna przygoda, ale zobaczymy, jak potoczy się dalej. Jako piłkarz mam swoje ambicje i chciałbym grać jak najwyżej. Wiele czynników musi złożyć się na to, aby udało mi się występować w jakiejś wyższej lidze, bo nie jestem już tak mobilny, jak kiedyś. Jeżeli Opolanin awansuje do IV ligi, to sądzę, że udałoby mi się to pogodzić. Z Kraśnika do Opola Lubelskiego jest jakieś pół godziny drogi, więc dojazd nie sprawia mi problemu. Bardziej chodzi o kwestie lokalizacyjne. W Kraśniku mieszkam i pracuję. Trudno byłoby wszystko zostawić, wyjechać i zarabiać tylko z gry w piłkę. Futbol jest dyscypliną, w której co pół roku wszystko może się zmienić i m.in. dlatego zdecydowałem się na grę w Opolu Lubelskim. Mam kontrakt ważny do końca czerwca. Niezależnie od tego, czy wywalczymy awans, to Opolanin ma pierwszeństwo w sprawie dalszych rozmów.
Z jakim najlepszym zawodnikiem grałeś oraz kto jako przeciwnik wywarł na Tobie największe wrażenie?
Jeszcze w kadrze wojewódzkiej występowałem razem z Arielem Borysiukiem i na tamte czasy był naprawdę świetnym zawodnikiem. Przerastał wszystkich i było widać tę różnicę. W piłce seniorskiej nie przykuwałem uwagi do przeciwników. Starałem się grać normalnie, nie sprawdzając, kto stoi naprzeciwko. Spośród piłkarzy, z którymi występowałem, najbardziej w pamięci pozostali mi ci, od których się uczyłem i których grę podpatrywałem. Pamiętam, że Andrzej Gutek wziął mnie pod swoje skrzydła i do tej pory nie znam osoby, która tak dobrze jak on grałaby tyłem do bramki. Balansem ciała umiał zmylić dwóch, a nawet trzech rywali, co mocno u niego podziwiałem. Później, gdy Konrad Nowak przyszedł do Kraśnika, to pokazał, jak wiele niski i szybki napastnik umie zrobić, gdy potrafi się wykorzystać jego atuty w odpowiedni sposób. Imponowało mi to i starałem się poduczyć tych boiskowych zachowań. Natomiast, jeśli chodzi o przeciwników, to szczególnie zapamiętałem jednego z nich. Mieliśmy w Kraśniku mecz charytatywny z byłymi reprezentantami Polski. Na obronie w drużynie rywali grał Jacek Bąk. Powiem szczerze, że nigdy nie widziałem tak świetnie ustawiającego się defensora. Ten zawodnik czytał wszystkie moje ruchy. Wyprzedzał mnie i nawet nie musiał być przy tym szybki, bo po prostu wszystko przewidywał. Aż łapałem się za głowę, zastanawiając się, jak on to robi. Wywarł na mnie spore wrażenie i pamiętam to do tej pory. Niby to był tylko mecz charytatywny, ale kompletnie nie miałem wtedy pomysłu, jak przejść Jacka Bąka.
fot. Opolanin Opole Lubelskie (archiwum)