6 MAJA 2021 ROKU
Z numerem ósmym Paaaaweł Rusin wykrzyczał spiker LUK Politechniki Lublin, tak już drugi sezon z rzędu. Tym razem jednak wszystko było nieco inne niż kiedykolwiek przedtem. – Na pewno z tyłu głowy była świadomość, że to może być ostatni mecz, który da nam awans, ale podchodziłem ze spokojem do tego spotkania. Chcieliśmy wygrać, jak w każdym meczu i tego podejścia się trzymałem – opowiada wyżej wymieniony zawodnik. Zespół z Lublina co prawda nigdy nie musiał narzekać na atmosferę na swojej hali, ale tuż przed trzecim finałowym starciem, wśród obecnych tam dziennikarzy i wolontariuszy czuć było, że kroi się coś wyjątkowego. – Przed meczem bardzo mocno uczulaliśmy zespół, że to nie jest koniec rywalizacji. Zresztą robiliśmy to wielokrotnie, a szczególnie po tie-breaku w Bielsku-Białej. Mówiliśmy zawodnikom, że to drużyna rywali nie ma nic do stracenia i na pewno będą bardzo mocno walczyć. Nasza hala nie należy do największych i widzieliśmy, jak ekipa rozstawia dywany i podium Zależało nam na tym, aby odciąć się od tego i skupić tylko na tym, co przed nami – opowiada trener lubelskiej drużyny Dariusz Daszkiewicz.
Na pewno pomogli w tym siatkarze, którzy w finale Tauron 1. Ligi, wyszli górą z dwóch poprzednich spotkań z BBTS-em Bielsko-Biała. – Przed trzecim spotkaniem myślałem, że jeśli wygramy pierwszego seta, to ich złamiemy, a BBTS przestanie grać. Tak się jednak nie stało. Gra rywali w każdym secie była naprawdę dobra. Mieli jednak utrudnione zadanie, ponieważ mieliśmy rewelacyjne przyjęcie i bardzo wysoką skuteczność w ataku. Zakręciliśmy się pod koniec na 65%, a oni na 45%, czyli było prawie dwadzieścia punktów procentowych różnicy. Tego nie dało się przegrać, chociaż drużyna z Bielska-Białej walczyła do samego końca, a my musieliśmy utrzymać skupienie przez cały czas, żeby ten wynik był dla nas pozytywny – opowiada Grzegorz Pająk, kapitan lubelskiego teamu. Po prezentacji obydwu drużyn sędzia zagwizdał, piłkę w polu serwisowym podrzucił Konrad Stajer i wszystko ruszyło…
25 MARCA 2020 ROKU
Cały świat mierzy się z koronawirusem, który zaatakował niemal wszystkie kraje. Ucierpiała gospodarka, edukacja, a także sport. Tego dnia siatkarskie władze zadecydowały, że przerwane zostają wszelkie rozgrywki w Polsce, przez co LUK Politechnika Lublin zmagania zakończyła na 3. miejscu ówczesnej Krispol 1. Ligi. Był to wynik wyjątkowy, gdyż nie często zdarza się, że beniaminek danych rozgrywek do samego końca walczy o medale. Jak opowiadał wtedy w rozmowie z nami prezes lubelskiego klubu Krzysztof Skubiszewski, rezultat ten dał spory zastrzyk optymizmu w perspektywie przyszłych sezonów. – Jesteśmy bardzo szczęśliwi. 3. miejsce, które zajęliśmy jako beniaminek jest dla nas wydarzeniem historycznym. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a my czuliśmy się mocni pod koniec sezonu…
DROGA DO…
Tuż po zakończeniu zmagań na parkiecie ruszyły zmagania gabinetowe. Wielkie plany wymagają wielkich wzmocnień, a włodarze LUK Politechniki doskonale o tym wiedzieli. Pierwsza bomba transferowa wybuchła na początku czerwca. Wtedy klub ogłosił, że nowym libero został Mistrz Europy, reprezentant Serbii Neven Majstorović. Sami przyznacie, że bardziej czytelnego sygnału, że walczy się o awans, nie dało się wysłać. Na kolejne wieści na temat zawodników, którzy zasilą klub z Lublina, nie trzeba było długo czekać. W kolejnych dniach do drużyny dołączyli Jakub Wachnik, Szymon Romać, Konrad Stajer, Jakub Peszko i Wojciech Sobala, a drugi z wybuchów można było usłyszeć przy prezentacji nowego rozgrywającego, a został nim dwukrotny Mistrz Polski Grzegorz Pająk.
– Przyszedłem do Lublina, gdyż dowiedziałem się, co w tym mieście ma się wydarzyć. Przyciągnęło mnie to, co ten klub chce w przyszłości osiągnąć. Duże znaczenie miał fakt, że tutaj mogłem liczyć na pełne zaufanie. Dano mi do zrozumienia, że jestem bardzo ważnym elementem teraźniejszości i przyszłości tego zespołu. Nigdy nie dostałem takiej opcji, że mogę być znaczącą częścią czegoś tak wyjątkowego. Miałem okazję być w Kędzierzynie-Koźlu, tworzyć coś wspaniałego i zdobywać trofea, ale dla mnie ważne było to, żeby sukcesy osiągać własnymi rękoma, a tam mi się to nie udało. Przyciągnęła mnie jeszcze chęć sprawdzenia własnych umiejętności. Wiem, że LUK występował w I lidze, ale to są bardzo trudne rozgrywki. Wygrać play-offy, czyli można powiedzieć, zdobyć mistrzostwo Polski zaplecza PlusLigi, jest równie trudno, co zdobyć ten tytuł ligę wyżej. Przez cały czas trzeba być w zdrowiu i dojechać na szczycie formy do samego końca. Nie ukrywam, że przyjemnością było tego doświadczyć. Najważniejsze jednak było to zaufanie do mojej osoby, to co tutaj się rozpoczyna i to jakie klub ma jeszcze plany na przyszłość – opowiada o swoich motywacjach utytułowany rozgrywający.
Na tamten moment wydawało się, że znamy już skład, który przed oczami ma jeden cel: PlusLigę. Otóż nie tym razem. Komplikacje spowodowane kontuzją Jakuba Peszki spowodowały, że barwy lubelskiej drużyny przywdział reprezentacyjny kolega Majstorovicia, David Mehić. Sezon 2020/2021 rozpoczął się dla LUK dokładnie tak, jak sugerowali eksperci. Pierwsze dwa mecze i dwa zwycięstwa bez straty seta. Wtedy do głosu doszedł koronawirus, najpierw u rywali, a potem w drużynie ze stolicy województwa lubelskiego. Po powrocie drużyna prezentowała bardzo solidną formę, jednak przez dość długi czas, nie była w stanie wziąć sprawy w swoje ręce i objąć prowadzenia w tabeli. Przez większość sezonu z góry spoglądał… BBTS Bielsko-Biała.
Początek 2021 roku przyniósł spore zmiany w zespole z Lublina. Stanowisko pierwszego trenera objął Dariusz Daszkiewicz, a chwilę później kontrakt podpisał były zawodnik Vervy Orlen Paliwa Warszawa Jakub Ziobrowski. – Styczeń to nietypowy czas transferowy, natomiast w klubie zakładaliśmy od jakiegoś czasu, że taki ruch wykonamy, Nie wiedzieliśmy jednak, czy to będzie atakujący, czy przyjmujący, czy być może zawodnik na inną pozycję. Chcieliśmy wzmocnić zespół w ostatnim momencie okienka. Klubów do zwycięstwa w I lidze, czy do Mistrzostwa Polski zazwyczaj nie buduje się w rok, tylko przez dłuższy okres. My natomiast nie do końca mieliśmy taką możliwość, bo w pierwszym roku na poziomie I-ligowym nie chcieliśmy tworzyć drużynę na awans, a raczej taką, która się do niego zbliży. Przed tym sezonem postawiliśmy cel, jakim była promocja i planowaliśmy dać zespołowi taki impuls. Wynikało to z naszej strategii. Na ataku Szymon Romać radził sobie bardzo dobrze, ale chcieliśmy wzmocnić rywalizację sportową, by każdy z zawodników wszedł na jeszcze wyższy poziom. Dzięki Kubie Szymon dawał z siebie nie 100 a 110%, bo czuł oddech Kuby na plecach. Zarówno jeden, jak i drugi pokazali to, co mają najlepszego, a to z kolei zaowocowało awansem – o kulisach transferu Ziobrowskiego opowiada Krzysztof Skubiszewski.
Pierwszy mecz pod wodzą nowego trenera LUK Politechnika rozegrała 30 stycznia, a jej przeciwnikiem byli późniejsi finałowi rywale z Bielska-Białej. – Gdy obejmowałem zespół, była to zgrana grupa, która znała swój cel. Wiadomo, każdy trener ma inne priorytety i zwraca uwagę na inne rzeczy, treningi również się różnią. Zwraca się uwagę na inne akcenty. Po rozmowie ze sztabem szkoleniowym ustaliliśmy priorytety, jakie będą nas obowiązywać w pracy i na treningach. Krok po kroku to wprowadzaliśmy i dążyliśmy do tego. Nawet przed ostatnim meczem finałowym rozmawialiśmy o tym z zawodnikami. Podczas analizy gry rywali i przede wszystkim swojej, bo wychodzę z założenia, że najważniejsze jest to, jak gra mój zespół – wspomina trener lublinian.
Jednym z kluczowych momentów sezonu bez wątpienia był mecz rozgrywany w ramach 25. kolejki Tauron 1. Ligi. Wtedy to podopieczni Dariusza Daszkiewicza, pokonali na wyjeździe AZS AGH Kraków i wskoczyli na fotel lidera, a miejsca tego nie oddali, do samego końca fazy zasadniczej rozgrywek.
FAZA PLAY-OFF
W ćwierćfinale rundy finałowej, siatkarze z Lublina zmierzyli się z Mickiewiczem Kluczbork. Na samym początku wydawało się, że to rywal, którego należy jak najszybciej pokonać, by skupić się na kolejnych fazach walki o awans. Zawodnicy z województwa opolskiego mieli jednak inne plany i zdecydowanie nie ułatwili sprawy reprezentantom Lubelszczyzny. O ile pierwszy mecz został wygrany dość spokojnie, o tyle dwa pozostałe spotkania to były istne dreszczowce. Spotkanie w Kluczborku padło łupem gospodarzy. Całe szczęście dla LUK-u, że w lubelskiej Hali MOSiR to oni wygrali wojnę nerwów. – Wszyscy oceniali szanse przed tym meczem na podstawie tego, że byliśmy liderem, a Mickiewicz Kluczbork był ósmy. Wiedzieliśmy jednak, że będzie to dla nas ze wszystkich możliwych drużyn, najtrudniejszy zespół w fazie ćwierćfinałowej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że grają tam zawodnicy z wielką wolą zwycięstwa, a w grę wkładają dużo serca. Doszedł do tego aspekt psychologiczny, bo w ich wypadku sprawa wyglądała w ten sposób, że oni nic nie musieli, a mogli. Nie ciążyła na nich presja przejścia do kolejnej rundy – wspomina Skubiszewski .
W półfinale czekała na nich eWinner Gwardia Wrocław, w której barwach występuje dobrze znany lubelskim kibicom: Damian Wierzbicki. Mecze te również obfitowały w ogromne emocje. Lublinianom co prawda udało się zakończyć rywalizację w dwóch spotkaniach, jednak za każdym razem potrzebny był tie-break, a sprawa awansu ważyła się do ostatnich piłek. – Myślę, że w wygranej z Wrocławiem pomogło nam troszkę doświadczenie z tie-breaków granych wcześniej. Pozwoliło nam to zachować chłodną głowę i nie daliśmy ponieść się emocjom – komentuje MVP rewanżowego meczu z eWinner Gwardią Wrocław Paweł Rusin. Wygrana z ekipą z Dolnego Śląska oznaczała, że LUK Politechnika Lublin staje przed szansą na historyczny awans do PlusLigi.
Ostatnią przeszkodą był BBTS Bielsko-Biała. Szacowanie wyniku przed rywalizacją na podstawie rundy zasadniczej było delikatnie mówiąc trudne, gdyż obie ekipy w bezpośredniej rywalizacji miały po jednym zwycięstwie i porażce. – Przed pierwszym meczem z BBTS-em myślałem, że może być trudno, jeśli chodzi o początek finału. Nasza droga w play-offach nie była usłana różami, bo przypomnę, dwa tie-breaki z drużyną z Kluczborka, która grała z nami niesamowicie i miała na nas jakiś patent. My wtedy też nie prezentowaliśmy takiej siatkówki i woli walki, którą pokazaliśmy w meczach finałowych, ale nie ukrywając były to pojedynki, które kosztowały nas wiele zdrowia, a mnie osobiście również mentalnego spokoju. Po tych spotkaniach zeszło ze mnie ciśnienie, bo w każdym innym meczu w fazie finałowej, nie byliśmy postawieni pod ścianą, że jak teraz przegramy, to odpadamy, a taka sytuacja była w ćwierćfinale. Wyszliśmy z tego zwycięsko i wtedy powiedziałem, że jeśli nas to nie zabiło, to nas to teraz wzmocni i faktycznie, te późniejsze mecze z eWinner Gwardią Wrocław wygraliśmy po tie-breaku. Wtedy również nasza gra jednak pozostawiała trochę do życzenia, ale nasza forma stopniowo szła do góry, a z Bielskiem wystrzeliliśmy z wielką formą i motywacją do zwycięstwa – wspomina Grzegorz Pająk. Zaczęło się dla lublinian, zaskakująco pewnie, bo od wygranej w trzech setach, tak jak wcześniej można było mieć delikatne wątpliwości co do formy LUK-u, tak pierwszy mecz finałowy pokazał, że przyszła ona w najbardziej odpowiednim momencie. Jednak drugi mecz, po raz kolejny mógł przyprawić o palpitacje serca wszystkich lubelskich kibiców, którzy wykorzystując długi weekend majowy, grillowali i śledzili w telewizji poczynania podopiecznych Dariusza Daszkiewicza. Drużyna z Bielska-Białej, bardzo pewnie weszła w to spotkanie i wygrała dwa pierwsze sety, wtedy jednak potwierdzenie znalazło stare siatkarskie przysłowie, że gdy nie wygrywa się 3:0, to przegrywa się 2:3. Fantastyczna gra Jakuba Ziobrowskiego, który zdobył aż 25 punktów, pozwoliła odwrócić losy rywalizacji i do Lublina siatkarze LUK Politechniki wracali ze świadomością, że być może już tylko jeden mecz wystarczy, by wywalczyć historyczny awans.
OSTATNI MECZ
Decydujący mecz w polu serwisowym rozpoczął Konrad Stajer. Jego zagrywkę bardzo pewnie przyjęli goście, a pierwszy punkt w finale zdobył Oleg Krikun. Nie był to jednak zwiastun tego, co wydarzyło się później. Pierwsza partia padła łupem podopiecznych Dariusza Daszkiewicza. Wyglądało to trochę tak, jakby swoją grą chcieli wszystkim udowodnić, że PlusLiga im się po prostu należy. Drugi set rozpoczął się od serii pomyłek w polu serwisowym w obu drużynach. Powrót do płynnej gry trochę trwał, jednak jako pierwsi zrobili to gospodarze, a przewaga przez nich wypracowana, pozwoliła na pewne zwycięstwo z przewagą sześciu punktów. Z każdą chwilą atmosfera na hali stawała się coraz bardziej gorąca. Trzeci set to była kumulacja emocji. Pierwsze chwile stały pod znakiem bardzo chaotycznej gry z obu stron. Na tarczy z tej wojny wyszli zwycięzcy dwóch poprzednich odsłon, dzięki czemu lublinianie zakończyli spotkanie i w rezultacie zapewnili sobie awans do siatkarskiej elity. Po ostatnim gwizdku nikt nie krył emocji.
– Poczułem wielką ulgę i radość, że spełniliśmy oczekiwania zarządu, który pokładał w nas wielką wiarę. Do tej pory czuję, że zrobiliśmy coś naprawdę dużego. Od momentu wieczoru finałowego zjeżdżam fizycznie, bo czuję, że już wygraliśmy. Zaczyna się jednak przebijać świadomość, że mamy PlusLigę, czyli to, po co przychodziliśmy do Lublina i o co walczyliśmy. Bardzo raduje świadomość, że byliśmy najlepsi. Wielu znajomych, którzy znają się na siatkówce, pisało do mnie, jak świetnie graliśmy i jak dobrze prezentowaliśmy się w fazie finałowej. Moja ocena to moja ocena, ale kiedy z zewnątrz pojawiają się takie sygnały, to to jeszcze bardziej podkreśla wartość sukcesu – zaznacza Pająk.
Sezon 2020/2021 dzięki staraniom Zarządu Klubu, sztabu szkoleniowego i siatkarzy przejdzie do historii lubelskiej siatkówki. Wkrótce do Lublina przyjadą takie drużyny, jak obecni Mistrzowie Europy: ZAKSA Kędzierzyn Koźle. Patrząc na lubelski zespół i na to, jak harmonijnie się rozwija, nie sposób jest nie pomyśleć, że awans to nie koniec, a dopiero początek pięknej przygody.
Ciekawą ofertę na mecze siatkówki przedstawiają bukmacherzy. STS Kod Promocyjny 2021- Bonus 1200zl: STSMAX
fot. Grzegorz Winnicki