Polskie "Reggae na lodzie" – Rozmowa z Rafałem Koszykiem

Kto nie zna filmu “Reggae na lodzie”, czyli historii jamajskich sprinterów, którzy zostali bobsleistami? Równie ciekawa jest historia drogi do reprezentacji Polski w bobslejach Rafała Koszyka. Młody lublinianin, który do niedawna trenował tylko biegi sprinterskie, a od paru miesięcy jest reprezentantem kraju w bobslejach wziął już udział w pierwszych zawodach Pucharu Europy. Jego marzeniem jest wystartowanie podczas zimowych Igrzysk Olimpijskich. Sportowiec z wielką pasją w głosie opowiedział nam między innymi w jaki sposób dostał się do kadry, jak wyglądał jego pierwszy zjazd, czy jak z kolegami z drużyny rozstrzygają kto pierwszy bierze udział w treningu.

Rafał KoszykBartłomiej Olek – LUBSPORT.PL: Wcześniej trenowałeś przede wszystkim lekkoatletykę, biegi, a dokładnie…

Rafał Koszyk (reprezentant Polski w bobslejach): Wciąż trenuje biegi sprinterskie. Przez kilka lat 100 i 200 metrów, a przez ostatnie dwa-trzy lata tylko 100 metrów, bo już trochę fizycznie nie dawałem rady.

I jak to się stało, że nagle dostałeś się do kadry Polski w bobslejach? Przypomina mi się film o spełnianiu marzeń – “Reggae na lodzie”, który opowiada o sprinterach z Jamajki, którzy nie dostali się na letnie Igrzyska Olimpijskie w swojej dyscyplinie, więc postanowili powalczyć o kwalifikacje na zimowe, startując w bobslejach. No i udało im się…

U mnie to się zaczęło w 2010 roku. Oglądałem w telewizji Igrzyska Olimpijskie w Vancouver zamiast chodzić na uczelnie. Właśnie pokazywali bobsleje, oglądałem prawie wszystkie ślizgi i dwójki, i czwórki. Tak mnie to wciągnęło, że powiedziałem sobie “kurcze trzeba spróbować”. A później właśnie obejrzałem film, o którym wspominasz “Reggae na lodzie” i powiedziałem sobie “dlaczego nie?”. Jednak niestety nasza poprzednia kadra to była taka zamknięta kasta, do której ciężko było się dostać. Ale wyczekałem odpowiedni moment i się udało.

Jak wyglądały te próby dołączenia do reprezentacji?

Jedna z firm umożliwiła mi uczestniczenie w uroczystości ślubowaniu olimpijczyków przed Soczi i jeden z moich znajomych jest z kolei kolegą byłego już pilota w kadrze. Zapoznał mnie z chłopakami, ja wtedy próbowałem jakoś uargumentować tę swoją pasję, przekonać ich do siebie.

Ale, że w sporcie chodzi o czyny, a nie słowa, więc pewnie musiałeś wziąć udział w jakiś testach?

Wtedy dowiedziałem się, że chłopaki będą odchodzić z reprezentacji i będzie budowana nowa kadra, ale nie było wiadomo kiedy. Tak więc ciągle szukałem wszystkimi możliwymi kanałami informacji o tym kiedy będą organizowane testy i w końcu jeden z kolegów podesłał mi wiadomość, że odbędą się one w październiku. I może głupio to wyglądało, ale postanowiłem nie czekać, tylko już w sierpniu do nich napisać, że jestem sprinterem, że jestem w trakcie sezonu i czy muszę czekać do tego października, bo wtedy już będę po sezonie, a więc będę bez formy. Już na drugi dzień dostałem odpowiedź, że moje wyniki zostały przekazane sztabowi trenerskiemu i że zapraszają mnie nie na testy, ale od razu na obóz kadry do Gdańska. Jednak z zastrzeżeniem, że tylko na trzy dni. I po tych trzech dniach podszedł do mnie trener od przygotowania fizycznego i powiedział, że jutro mam jechać do Gdyni do Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej zrobić badania.

To był twój jeden z najszczęśliwszych dni?

(cisza) No tak. To był szok, bo myślałem, że się nie nadaje ze względu na moją wagę, wtedy ważyłem 70 kg, bo byłem chuchrem po sezonie sprinterskim. Na szczęście dostałem kredyt zaufania, zostałem na obozie i rozpoczęła się praca nad masą, a potem obozy w Niemczech i przygotowania do sezonu.

To ile teraz ważysz?

78 kg.

Opowiedz mi o swoim pierwszym starcie.

Niezapomniany! To było na obozie przygotowawczym w Niemczech. Powiem ci, że to było coś nieprawdopodobnego. We wtorek mieliśmy pierwsze ślizgi dwójkami, a w związku z tym, że było nas pięciu, a pilot jednego dnia może zjechać tylko cztery razy, to losowaliśmy za pomocą gry papier, kamień, nożyczki, kto ma zjeżdżać – to jest taka nasza ulubiona gra, zawsze tak ustalamy kolejność ślizgów na treningach. Ja wtedy przegrałem, więc ślizg miałem dopiero w środę.

Pamiętam, że tego dnia rano, kiedy w pokoju pakowałem się na trening, zacząłem się cały trząść i myśleć sobie “ja tam się zabiję, tylko kask mnie chroni, nie mam żadnych ochraniaczy, co ja robię?”. Jednak już po rozgrzewce to minęło. Kiedy razem z pilotem Mateuszem stanąłem na belce, to już w ogóle się nie bałem. I pamiętam, że miałem ogromną motywację, że muszę przypierdzielić z całej pary, żeby ślizg się udał i tak wystartowałem, że aż bobslej podskoczył (śmiech). Ale udało im się zapakować do środka, zjechać i pierwsze wrażenie po wyjściu z boba, to “gdzie ja jestem?”, bardzo kręciło mi się w głowie, aż musiałem siąść na chwilę. Pół godziny później miałem drugi ślizg i już był pełen profesjonalizm.

To gdzie chciałbyś dojechać na tym bobsleju?

Cele na ten sezon to na pewno jak najlepiej wypaść podczas Mistrzostw Świata, które odbędą się na przełomie lutego i marca, następnie zadebiutować w jak najlepszym stylu w Pucharze Świata, bo na razie startowaliśmy tylko w Pucharze Europy już z pierwszymi punktami na koncie. Jednak Puchar Świata to co innego, tam jeździ elita tego sportu, tak więc chciałbym tam wystartować i nie ośmieszyć się, chociaż wiadomo, że dopiero zaczynamy, jest nowa kadra.

A takie plany dalsze to rok 2018. Chciałbym dostać taką teczuszkę z nominacją do Pyeongchang (Korea Południowa – przyp. red.) i w końcu pojechać tam gdzie od zawsze dążę, czyli na Igrzyska Olimpijskie. Myślę, że warto poświęcić życie, żeby dojść do tego celu.

Jeśli oglądałeś ten film o grupie Jamajczyków, to pamiętasz – naciągnijmy tę historię – że oni po podobnych przejściach dostali się na Igrzyska…

Oglądałem i od razu zastrzegam, że my nie trenujemy w wannie z lodem (śmiech) i nikt nas nie polewa zimną wodą. Ale ćwiczymy w garażu… Same wskakiwanie do boba na komendę szkoleniowca trenujemy właśnie w garażu – chodzi o to, żeby wyćwiczyć zsynchronizowanie się. Jest tu mała analogia do tego filmu, ale oni z tego co pamiętam zbyt dobrze nie skończyli, chyba zaliczyli “dzwona” (upadek – przyp. red.), a ja mam nadzieję, że my dojedziemy do mety.

I że z innego powodu będą wam bić brawo…

Taaak. Nie dlatego, że prawie się zabijemy, ale wstaniemy, tylko dlatego, że zaliczymy dobry występ. Ale zobaczymy, na razie czekamy na debiut na Mistrzostwach Świata z najlepszą czołówką. Na pewno to nie będzie jeszcze świetna forma, bo nawet trener powtarza nam, że w tym sezonie mamy zebrać doświadczenie, poznać się, bo jest to jednak sport drużynowy, a więc wymaga tego, żeby członkowie zespoły dobrze się znali, lubili, spędzali ze sobą czas.I na razie dobrze nam to wychodzi, bo jak jesteśmy na obozach to wydaje się, że wszyscy mamy to samo w głowie, całkowite szaleństwo (śmiech).

(Śmiech) I w jaki sposób budujecie zaufanie i ten “team spirit”? Znów się odwołam do wspomnianego filmu. Tam załogi zacieśniały więzy w barach…

Hm… No nie w barach, bo na szczęście trenerzy nas pilnują (śmiech).

Nie dałeś się podpuścić.

Nie, nie, nie. Nie dam się (śmiech). A więc jak? Zazwyczaj spędzamy razem wieczory, rozmawiając, czy oglądając filmy. Ostatnio na przykład na obozie w Insbrucku postanowiliśmy zagrać w lotka, bo była duża kumulacja i koledzy nie wygrali nic, a ja trafiłem trójkę, więc było trochę śmiechu.

Ile wygrałeś? 

Mało, 9 euro. Jeśli jeszcze chodzi o tę integracje, to na przykład tak się złożyło, że poznałem kilka technik fizjoterapeutycznych, a że na ostatnich obozach jeszcze nie było z nami fizjoterapeuty, to było czasami tak, że co chwile ktoś pukał do drzwi prosił o pomoc, bo coś go tam bolało po treningu.

Dużo czasu spędzamy też przy skręcaniu bobsleja, żeby go przygotować na zawody, czy następnego dnia rano przy polerowaniu płóz. Są cztery płozy, nas jest czterech, więc każmy ma swoją – siadamy i szorujemy je papierem ściernym – to też zbliża ludzi (śmiech).

A co robi wtedy rezerwowy?

Rezerwowy ostatnio nie jeździł z nami, bo jest zawodowym wojskowym i Ministerstwo Obrony Narodowej, które serdecznie pozdrawiam, na razie puściło go tylko na jedno zgrupowanie. Ale podejrzewam, że jak będzie nas pięciu do czterech płóz to zagramy w papier, kamień, nożyce – najlepsza gra (śmiech).

Zdecydowanie, dziękuję za rozmowę (śmiech).